Mój HIT! | Uriage, Woda termalna

W pewnym momencie miałam wrażenie, że ten produkt mnie dosłownie otacza. Wszędzie było jej pełno i mam wrażenie, że wszystko chyba zostało o niej już powiedziane. Jej działanie jednak tak mnie zachwyciło, że musiałam o niej napisać, Cieszę się, że znalazła się u mnie, bo to chyba najbardziej uniwersalny kosmetyk pielęgnacyjny z jakim miałam do czynienia. Cenię ją głównie za ukojenie, nawilżenie oraz to, że wspomaga pielęgnację i jednocześnie strasznie żałuję, że jej działanie odkryłam tak późno.


Początek naszej znajomości rozpoczął się od spryskiwania wodą twarzy tuż po demakijażu. Zauważyłam, że moja cera bardzo dobrze na to reagowała. Przede wszystkim była świetnie przygotowana do dalszych zabiegów pielęgnacyjnych, ale również ukojona i nawilżona. Nieco później zastąpiła mi tonik, którego używałam zawsze rano w celu odświeżenia. W dziedzinie pielęgnacji znalazła również zastosowanie przy stosowaniu maseczek do twarzy - bardzo dobrze radzi sobie z zapobieganiem ich wysychaniu, a jednocześnie sprawia, że lepiej się zmywają. Wiem, że nadaje się również do złagodzenia podrażnień po depilatorze, aczkolwiek nie miałam okazji jej w ten sposób używać.


Jak się jednak okazało jest to kosmetyk bardzo wszechstronny, uniwersalny i można go wykorzystać na wiele sposobów między innymi w makijażu. Osobiście służy mi przede wszystkim do zniwelowania pudrowej powłoczki oraz bardzo dobrze scala poszczególne kosmetyki kolorowe. Dodatkowo świetnie sprawdza się w celu spryskania pędzla tuż przed nałożeniem podkładu oraz pędzelków do makijażu oczu, jeśli chcemy zyskać na intensywności danego cienia. Spryskuję nią twarz przed nałożeniem podkładu, po wykonaniu makijażu oraz tak jak wspomniałam zdarza mi się jej używać do nakładania podkładu.


Koniecznie muszę wspomnieć o tym, że woda termalna była dla mnie ukojeniem podczas tegorocznych wakacji. Idealna i zbawienna w czasie upałów. Pryskałam się nią jak nakręcona, ale uczucie rozpylonej mgiełki, chłodu i ulgi nie do opisania. Zapomniałabym wspomnieć o najważniejszym. Jest izotoniczna i nie wymaga osuszania. Jest pod tym względem wyjątkowa. 

Róż w kremie | Rimmel Stay Blushed 002

To mój pierwszy róż w kremie jaki miałam okazję używać.  Do tej pory zazwyczaj rzadko używałam różu,a jeśli już to w kamieniu. Bardzo chętnie przystąpiłam do testowania, bo sam produkt z racji swojej nietypowej formuły sprawiał wrażenie innowacyjnego. W Polsce niestety dostępne są tylko dwa odcienie jeden utrzymany w tonacji różu, a drugi bardziej brzoskwiniowy.

 zdjęcie z http://josmakeupblog.dk

Nowość linii Stay Matte! Róż w kremie Stay Blushed! pozwoli nabrać Ci kolorów wtedy, kiedy tylko zechcesz. Superlekka formuła nie zatyka porów, a róż idealnie i natychmiastowo stapia się ze skórą. Wystarczy nałożyć opuszkami palców niewielką ilość dla lekkiego i naturalnego efektu, który trwa cały dzień. Poręczna tubka zmieści się nawet do najmniejszej torebki!

Róż umieszczony jest w tubce wykonanej z miękkiego plastiku. Sama tubka wydaje się być bardzo mała, ale już po kilku użyciach okazało się, że róż jest bardzo wydajny, a jego ubytek mimo częstego stosowania naprawdę niewielki. Nie zajmuje dużo miejsca w kosmetyczce i idealnie sprawdzi się podczas wyjazdów. Sama konsystencja jest rzadka i przypomina zwykły krem. Rozprowadza się jednak dobrze i nie miałam żadnych problemów z jego aplikacją.


Niestety kosmetyk nie zachwycił mnie na tyle żebym mogła go polecić. Początkowo obawiałam się, że nie będę umiała sobie z nim poradzić z racji jego nietypowej formuły, a na twarzy pozostaną jedynie plamy i nieestetyczne smugi. Okazało się jednak, że róż jest słabo napigmentowany i muszę nałożyć go naprawdę sporo żeby uzyskać satysfakcjonujący wynik. Trzeba się trochę namęczyć żeby uzyskać widoczny efekt, a jednocześnie nie przesadzić z jego ilością. Kolejny minus to trwałość. Już po kilku godzinach nie ma po nim najmniejszego śladu. Możliwość przetestowania tego kosmetyku utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że zdecydowanie lepiej sprawdzaja róże w kamieniu i to im pozostanę wierna.