ALTERRA- ODŻYWKA NAWILŻAJĄCA

Odżywka znana chyba wszystkim. Dla  mnie jest to taki pewniak, produkt do którego zawsze wracam. Zużyłam już kilka opakowań, a w zapasach czekają kolejne. W dodatku ma przyjemny, naturalny skład i moje włosy ją pokochały.

FLUID MATUJĄCY UNDER TWENTY

Swego czasu było o nim bardzo głośno w blogosferze. Naczytałam się tyle dobrego o nim, że nie byłabym sobą, gdybym go nie kupiła. Tym bardziej,że jego cena w promocji jest naprawdę zachęcająca. Po tylu pozytywnych recenzjach byłam naprawdę pozytywnie nastawiona do tego produktu, a tym czasem rozczarowałam się.

MOJA KOLEKCJA LAKIERÓW

Ten post planowany był już od bardzo dawna. Nie będę jednak ukrywać, że trochę ciężko było mi się zmobilizować. Zrobienie tych wszystkich zdjęć zajmuje trochę czasu, a ostatnio naprawdę mi go brakuje. Dobra trwa zdecydowanie za krótko. Swoje lakiery przechowuję w wiklinowym koszyczku, ale zaczyna tam brakować miejsca i najwyższa pora pomyśleć o jakimś innym miejscu. Staram się raczej nie kupować lakierów z wyższych półek, bo najzwyczajniej szkoda mi pieniędzy. Jedynie Top Essie jest wart każdej sumy <3


 








 


 









ROZCIEŃCZALNIK DO LAKIERÓW

Pewnie niejedna z Was ma w swojej kolekcji lakiery, z którymi nie da się już nic zrobić i teoretycznie nie nadają się już do użytku. Wraz z upływem czasu zrobiły się gęste,a malowanie nimi to istna męczarnia. Niedawno odkryłam produkt, który pomógł mi uratować kilka lakierów przed ich wyrzuceniem do kosza, a mowa o rozcieńczalniku do lakierów Inglot.



Rozcieńczalnik znajduje się w bardzo malutkiej buteleczce o pojemności 9ml. Szkoda, że nie posiada żadnego dozownika. Ja przelałam swój do opakowania po wysuszaczu firmy Essence, który ma bardzo wygodną pipetkę. Według zaleceń producenta wystarczy jedna kropelka preparatu, aby przywrócić właściwą konsystencje lakieru. Bez żadnego zakraplacza naprawdę ciężko to zrobić. Bardzo łatwo jest rozlać lub nalać za dużo rozpuszczalnika, a tym samym niestety traci na wydajności.

Lakiery potraktowane tym produktem odzyskują właściwą gęstość. Wystarczy dodać dwie, trzy kropelki i przez kilka minut pocierać buteleczkę w dłoniach. Ilość dodanego preparatu zależy jednak od tego w jakim stanie jest nasz lakier. Nie należy zbyt energicznie potrząsać, bo to powoduje później bąbelkowanie lakieru. Można sobie jednak pomóc drewnianym patyczkiem bądź wykałaczką. Dzięki temu produktowi udało mi się odratować naprawdę wiele lakierów. Ich konsystencja powraca do pierwotnej, kolor nie ulega zmianie, a sam preparat nie wpływa na trwałość lakieru.

JOANNA- RZEPA KURACJA WZMACNIAJĄCA

Miałam problem z dostępnością tego produktu, a kiedy wreszcie udało mi się dostać tą wcierkę długo zbierałam się żeby rozpocząć kurację. Jakoś nie byłam przekonana do tego produktu. Moje obawy okazały się zupełnie bezpodstawne, a sama wcierka zaskoczyła mnie pozytywnie.

Opakowanie wykonane jest z miękkiego, przezroczystego plastiku z bardzo wygodnym aplikatorem. Końcówka zawiera nakrętkę, dzięki temu mamy pewność, że nic nam się nie będzie wyciekać. Wystarczy przechylić i delikatnie nacisnąć butelkę, a wylewa się odpowiednia ilość produktu. Jest to bardzo praktyczny sposób aplikacji. Warto zostawić sobie buteleczkę, a potem przelewać do niej inne wcierki. To chyba najlepsze opakowanie wśród tego typu kosmetyków.


Producent zaleca stosować wcierkę po umyciu włosów co najmniej trzy razy w tygodniu. Po dwóch tygodniach zalecane jest zrobienie przerwy, a następnie można z powrotem można wrócić do kontynuowania kuracji. Zapach jest specyficzny i bardzo intensywny. Typowy dla czarnej rzepy. Dla mnie jest on nieprzyjemny i drażniący. Przez cały miesiąc stosowania nie mogłam się do niego przyzwyczaić, a w dodatku przez jakiś czas utrzymuje się na włosach.
Po dwóch miesiącach regularnego stosowania śmiało mogę napisać recenzję o tym produkcie. Stosowałam tak jak zaleca producent, czyli zawsze po umyciu. Starałam się ją aplikować bardzo dokładnie, a następnie wykonywałam krótki masaż skalpu. Już po chwili odczuwałam delikatne mrowienie i chłodzenie. Po trzech tygodniach zauważyłam u siebie pierwsze efekty. Pojawiło się mnóstwo nowych włosów tzw baby hair. Czasami nie mogę sobie z nimi poradzić,bo odstają na wszystkie strony. Z drugiej zaś strony ich widok mnie cieszy i motywuje do prowadzenia dalszej kuracji. Nigdy nie miałam problemów z wypadającymi włosami, dlatego nie mogę stwierdzić czy wcierka w jakimś stopniu przyczynia się do zahamowania wypadania. Alkohol w składzie w żadnym stopniu nie przyczynił się do wysuszenia skóry, a trochę się tego obawiałam. Sama zaś wcierka nie spowodowała obciążenia i przetłuszczenia się włosów. Mam nawet wrażenie, że po jej użyciu włosy są bardziej uniesione u nasady i przede wszystkim błyszczące. Na pewno kiedyś do niej wrócę i powtórzę kurację, a na razie mam ochotę przetestować słynny Jantar.

BEBEAUTY- KREMOWY ŻEL POD PRYSZNIC

Kolejny raz zostałam mile zaskoczona jakością kosmetycznych produktów z Biedronki. Doskonale sprawdzają się u mnie między innymi płyn micelarny, żel micelarny, peeling do stóp, płatki kosmetyczne, a dziś do tego grona dołączył również żel pod prysznic. Wypróbowałam wszystkie trzy rodzaje i w moim odczuciu nie różnią się właściwościami pielęgnacyjnymi, a jedynie zapachem.

Dostępny jest w trzech wariantach zapachowych. Mieści się w wygodnym i poręcznym opakowaniu. Zamknięcie jest solidne i nie ma żadnego problemu z jego obsługiwaniem. Konsystencja jest gęsta i kremowa. Bardzo dobrze się pieni. Nie wysusza skóry i nie podrażnia skóry. Wystarczy niewielka ilość, aby dokładnie się umyć. Tym samym żel jest bardzo wydajny.

Żel świetnie myje i odświeża. Pod względem działania spisuje się poprawnie. Spełnia swoją podstawową funkcję jaką jest oczyszczanie. Nie mam mu nic do zarzucenia jeśli chodzi o właściwości. W dodatku dobrze oczyszcza, świetnie się pieni, nie wysusza i jest wydajny. Nie potrzebuje nic więcej.







SZAMPON BABYDREAM

Dziś o słynnym szamponie firmy Babydream. Cieszy się on dużą popularnością między innymi ze względu na jego przyjemny skład jak i niską cenę. Jest bardzo delikatny, uniwersalny i idealny dla osób rozpoczynających swoją przygodę z włosomaniactwem.
Opakowanie to wygodna, estetyczna i przyjemna dla oka buteleczka Utrzymana w kolorystyce charakterystycznej dla tej serii. Z racji tego,że butelka jest koloru niebieskiego ciężko jest ocenić ile produktu pozostało nam do końca. Ozdobiona jest wytłaczanymi motylami. Nie wyślizguje się z rąk podczas mycia. Otwór nie jest za dużo i wylewa się odpowiednia ilość produktu. Konsystencja ma postać przezroczystego żelu. Słabo się pieni, dlatego musimy nałożyć tego szamponu więcej, niż w przypadku tradycyjnego produktu do mycia włosów. Znalazłam jednak na niego sposób i często rozcieńczam go po prostu wodą.

Zapach typowy dla kosmetyków przeznaczonych dla dzieci. Wiem, że ma on zwolenników, którzy uważają, że zapach jest delikatny i przyjemny, jak również przeciwników dla których jest to typowo pudrowa, rumiankowa woń. Mi on odpowiada, choć ciężko było się na początku przyzwyczaić. Na włosach nie utrzymuje się jednak zbyt długo.

Szampon podczas mycia strasznie plącze włosy. Do tego stopnia, że ciężko jest je przeczesać palcami. Włosy są szorstkie, poplątane, ale tuż po nałożeniu odżywki ten efekt znika. Podejrzewam jednak, że bez użycia jakiejkolwiek maski czy odżywki ciężko byłoby mi je rozczesać nawet za pomocą słynnej szczotki tangle teezer. Tak jak wspomniałam wcześniej szampon słabo się pieni. Pierwsze mycie nie należało do najprzyjemniejszych i miałam nawet wrażenie, że moje włosy są niedomyte. Nie wyobrażam sobie używać go non stop jako szamponu do codziennej pielęgnacji. Przez pewien czas próbowałam nawet tak zrobić, ale skończyło to się oklapniętymi włosami. Na dzień dzisiejszy używam go tylko i wyłącznie po olejowaniu i w tej kwestii sprawdza się bardzo dobrze. Bardzo dobrze zmywa oleje. Włosy są oczyszczone do tego stopnia, że aż skrzypią. Osobiście mam bardzo mieszane uczucia co do niego. Nie zachwycił mnie do tego stopnia żeby go polecać, ale kosztuje grosze i same możecie się przekonać czy odpowiada waszej skórze i włosom.


CHCĘ!

Nie wiem od czego to zależy, ale jeśli stworzę taką listę naprawdę dużo łatwiej idzie mi jej realizacja. Mam nadzieję, że krok po kroku uda mi się ją spełnić i niedługo będę mogłam wykreślić wszystkie przedstawione tutaj propozycje.

1. Torebka. Najważniejsze żeby była pojemna, wytrzymała i najlepiej w kolorze czarnym.Przyda się przede wszystkim na uczelnie.Nie będę jednak ukrywać, że bardzo lubię duże torebki, w których mogę pomieścić wszystko począwszy od książek, zeszytów, a kończąc na kosmetyczce.

2. Woski Yankee Candle. Zupełnie przypadkiem znalazłam u siebie w mieście malutki sklep z tymi woskami. Szczerze mówiąc trochę zdziwiłam się ich kształtem. Na blogach wydawały mi się dużo większe. Nie zmienia to jednak faktu, że na pewno tam wrócę i tym razem uda mi się jakiś kupić. Dziś stałam tam chyba z pół godziny, ale nie mogłam się zdecydować i nie wiem jak to się stało, ale wyszłam z pustymi rękami.

3. Kubek termiczny. Jak tylko temperatury na dworze spadają w dół, u mnie w domu rozpoczyna się sezon na herbaty. Potrafię je wypijać hektolitrami, ale pod warunkiem, że herbata jest ciepła. Zimna już mi tak nie smakuje, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Kubek termiczny dla takiego zmarzlucha jak ja, to świetne rozwiązanie.

4. Podkład La Roche-Posay. Moja cera ostatnio się buntuje, a jej kondycja jest nie najlepsza. Poszukuję naprawdę mocno kryjącego podkładu. Pamiętam, że miałam kiedyś próbkę tego i byłam zadowolona. Poza tym dużo osób już mi go polecało. Między innymi moja przyjaciółka, która używa go namiętnie od kilku lat.

5. Odżywka Revitalash. Marzę o niej od dawna. Nadal jednak przeraża mnie jej cena, ale próbuje przemówić sobie, a właściwie to mojemu zdrowemu rozsądkowi, że jest warta tych pieniędzy. Działa i to jest najważniejsze.

BAZA POD CIENIE HEAN

Nie wyobrażam sobie makijażu bez użycia tego produktu. Baza pod cienie jest nieodłączną częścią mojego makijażu. Był jednak taki czas, że nie miałam pojęcia o kosmetyku przedłużającym trwałość cieni. Być może dlatego też ich unikałam, bo większość znikała z powiek w bardzo krótkim czasie. Odkąd stałam się posiadaczką tego produktu cienie utrzymują aż do zmycia, a w dodatku nabierają intensywności i mam wrażenie, że dużo lepiej się aplikują.
Baza znajduje się w plastikowym, odkręcanym pojemniczku. Taka forma opakowania pozwala nam na zużycie produktu do samego końca. Słoiczek jest poręczny, ale mało higieniczny. Dodatkowo baza zabezpieczona jest wieczkiem, za co duży plus. Szata graficzna przyjemna dla oka, bez krzykliwych elementów. Taka, jaką lubię najbardziej.
W opakowaniu baza ma kolor jasnoróżowy, ale na powiece jest zupełnie bezbarwna. Co więcej jej konsystencja sprawia wrażenie zbitej, ale pod wpływem ciepła staje się miękka niczym masełko. Bardzo łatwo się ją aplikuje, ale pod warunkiem, że mamy krótkie paznokcie. Ja nakładam bazę pędzelkiem, bo zazwyczaj noszę długie paznokcie i mam problem z wydobyciem produktu. Nie należy przesadzać jednak z jej ilością, bo baza lubi się rolować. Wystarczy cienka warstwa, aby dokładnie pokryć powieki. Tym samym jest bardzo wydajna. Poprzednia, pomimo codziennego używania zdążyła mi się przeterminować i spora część bazy wylądowała w koszu. Zapach dość przyjemny, lekko perfumowany. Jest on intensywny i przez pewien czas wyczuwalny. Mi on nie przeszkadza, ale zapewne znajdą się jego przeciwnicy.


Baza bardzo dobrze współpracuje z różnymi cieniami jednocześnie podbijając ich kolor. Cienie przez cały dzień pozostają w stanie nienaruszonym. Nie ma mowy o ich obsypywaniu czy zbieraniu się w załamaniach. Jedynym minusem jest kiepska dostępność. Musiałam się nieźle nalatać za tą bazą i udało mi się ją znaleźć w małej, osiedlowej drogerii. Jeśli jednak uda Wam się ją wypatrzyć, to nie zastanawiajcie się i bierzcie. Tym bardziej, że jej cena jest rewelacyjna w stosunku do pojemności i wydajności produktu.